#43 Gwarancji brak


Ciężko jest się zawodzić na ludziach, których się kocha. Ciężko jest myśleć o tych wszystkich znajomościach, które miały trwać do końca świata i jeszcze jeden dzień dłużej, ciężko jest nie żałować straconych przyjaźni. W życiu czasem są takie dni, kiedy jest po prostu ciężko. I wtedy wydaje się, że będzie już tak zawsze.

To dni, kiedy żaden sweter nie leży dobrze na Twoich ramionach, to dni, gdy parasolka łamie się w trakcie okropnej ulewy, to dni, gdy zmęczona po całodniowym biegu wracasz do domu, sufit Twojego mieszkania przecieka, a na wycieraczce leży stos rachunków - w połowie nie Twoich. To dni, kiedy zastanawiasz się po co Ci praca, której nawet nie lubisz (nie mówisz tego szczerze), dni, kiedy herbata smakuje jak przedwczorajsza, a obiad-mrożonka zniechęca Cię do jedzenia...

To takie dni bałagany, które nie pasują do planu, jaki miałaś na życie. Ale kto powiedział, że ten plan miał sens od samego początku? Kto powiedział, że to wszystko będzie łatwe, że nie potkniesz się na nierównej ścieżce, czy nie wypadniesz z ostrego zakrętu? Czy ktokolwiek dał Ci na to gwarancję? Podejrzewam, że gdyby istniało coś takiego - jednorazówka -  sprzedawaliby to w marketach, pomiędzy papierem toaletowym, a paracetamolem. Nie próbuj zrozumieć dlaczego.

Nie próbuj w ogóle mnie zrozumieć.
I nie będzie tu dziś happy endu.

Czytaj dalej

#42 Jak zima w lecie



Nigdy wcześniej.

To jak rosnące z dnia na dzień napięcie, to jak żyły, w których krew buzuje pod naciskiem dłoni, to jak rozpędzony na skraju urwiska pociąg, to jak zima w lecie, jak powiew wiatru w najmniej oczekiwanym momencie. To coś, czego się nie spodziewasz, coś co nie gra, coś, co nie pasuje w danym miejscu, a jednocześnie staje się jego idealną częścią. 

To nie miłość, nie zauroczenie, to nagła potrzeba zatrzymania tego, połączona z jednoczesnym pragnieniem o więcej. To jak ćpun, który nie może dłużej wytrzymać. To uzależniające i destruktywne, już w samym myśleniu o tym, to błaganie o pomoc z przygryzionymi rękoma. To uśmiech, który nigdy nie powinien – nie miał prawa – się tam pojawić. To nienawiść i zachwyt, to rosnące ciepło i nieśmiała radość. 

To palce, wystukujące rytm tej historii. To nic, a zarazem coś więcej. To puzzel, który nie pasuje do żadnej z układanek. Absurd pełen sprzeczności, zatopiony w blasku niezgody, w słonecznym cieple i zimowej aurze. To coś nowego, dziwnego, co sprawia, że nagle cały świat się rozpada. Może tak naprawdę nie trzeba zbierać jego kawałków.

To jak historia, która miała się nigdy nie zdarzyć.
;)


Czytaj dalej

#41 Pośrednie stacje


Potraktujcie to jako post powitalny;)

Mija ponad pół roku, a ja znów wracam do tematu podróży. Tak naprawdę to nigdy mi się nie znudzi, nigdy nie zgubię tego pierwiastka miłości do pociągów. Nie zmieni tego pogoda i przegrzane wagony, nie zmieni tego niezbyt przyjemnie pachnący pasażer, siedzący przede mną każdego piątku, ani ten pan, który natrętnie częstował mnie „Michałkami” i całą podróż opowiadał o tym, jakie to życie jest trudne w tych czasach. Bo kiedy on żył… No właśnie. Bo trawa zawsze jest bardziej zielona tam gdzie nas nie ma. A to, co było kiedyś… To, co było kiedyś zawsze wydaje się lepsze, niż to co jest teraz. A przynajmniej zwykliśmy tak mówić. 

Czasami wydaje mi się, że jestem całkowitym przeciwieństwem tego co piszę, tego co tworzę i tego, co siedzi w mojej głowie. Ale pozwolę sobie powiedzieć, że kobiety są pełne sprzeczności i nie sądzę, że ktokolwiek może temu zaprzeczyć…

Wracając do jakże wdzięcznego tematu podróży - siedzę właśnie w pociągu, na moich kolanach spoczywa laptop, w słuchawkach leci jakaś ballada, której nawet nie pamiętam, bym zapisywała na mojej playliście, ale jestem zbyt leniwa, by przełączyć dalej. Za oknem jest szaro i buro, liście spadają z drzew, a ogrom myśli przytłacza nie tylko mnie. Pani z drugiej strony wagonu opiera twarz o szybę i myśli, intensywnie i z uparciem. Jej skronie są ściągnięte, a mimika twarzy wyraża niezadowolenie. Zastanawia mnie, czy to przez grupę pustych-nastolatek siedzących w lewej części pojazdu, które nie mają nic do zaproponowania oprócz żałosnego chichotu (jak dobrze, że mam słuchawki!) czy to po prostu ten gorszy dzień, jakie miewa każdy z nas. Dziewczyna siedząca naprzeciwko mnie, bawi się telefonem, przesuwa, blokuje ekran, pisze sms-a i tak w kółko. Może wraca po pracy do domu, może czeka na nią mąż z dzieckiem, bo wyszła dziś d pracy pierwszy raz od czasu porodu i martwi się o swojego pięciomiesięcznego synka. Właśnie chcę przyjrzeć się jej dokładniej, gdy przez dźwięk wydobywający się z moich słuchawek, przebija się głośny, irytujący śmiech. Tak, to jedna z pustych-nastolatek. Irytuje się, posyłam im mordercze spojrzenie, ale nie odrywam palców od klawiatury, sunę po niej jak marynarz po bezkresnym morzu. Chcę powiedzieć tak wiele, chcę zawrzeć tak dużo. Nie chcę być chaotyczna i poruszać miliona tematów w jednym poście. Śmieję się pod nosem – wiem, że to nie możliwe. Wiele razy próbowałam. 

Nastolatki pokazują sobie coś na telefonie. Przez dosłownie chwilę myślę o tym, że chciałabym wiedzieć, co to takiego. To trwa ułamek sekundy. Przecież i tak jestem pewna, że to coś na Facebook’u. Jakiś śmieszny filmik, głupi-post albo hejt na kogoś, kogo nie lubią. To wydaje się takie proste, że aż bezbolesne…

Kompletnie gubimy się w świecie nowych mediów, wpadamy po szyję, topimy swe kończyny w mediach społecznościowych, pozwalamy się więzić, docieramy do momentu, gdy pomysł przeczytania w pociągu książki, ciekawego artykułu, czy zwykła, tradycyjna obserwacja widoków z pędzącego wagonu wydaje się być pustym pomysłem. Nie powinno tak być.

Kobieta przede mną dyskutuje z drugą, ma na placu obrączkę. Wow, szczęściara, jest po ślubie. Ma zmarszczki wokół oczu, a jej skóra nie przypomina tej sprzed dwudziestu lat. Na pewno jest szczęśliwa, wraca do domu po ciężkim dniu w biurze, prawdopodobnie pracuje jako księgowa, cały czas liczy coś na kalkulatorze i tłumaczy swojej koleżance jakieś kwestie związane z rachunkowością, nie szczędząc przy tym gestykulacji. Na pewno jest szczęśliwa. Kiedyś marzyła, by być tancerką. Na pewno jest szczęśliwa. Powtarzam sobie.

Opieram głowę o zagłówek i zamykam oczy. Pozwalam myślom płynąć, przełączam piosenkę na playliście i patrzę przez okno. Słyszę ciche głosy, ale nie jestem w stanie ułożyć z nich wyrazów. Nic nie składa się w spójną całość. To głosy, martwe głosy, które nic nie znaczą. Wznosimy się na jakiś pagórek, pociąg zwalnia. Zawsze zastanawia mnie, dlaczego tego nie naprawią. Kiedy pytam taty, zaczyna wyjaśniać to wszystko i puf – moja głowa wybucha. Jestem humanistą. Przynajmniej zawodowo. To brzmi poważnie i śmiesznie jednocześnie. Siedzę w tym pociągu z licencją na… bycie dziennikarką (tak, zabijanie brzmiało naprawdę lepiej), piszę swojego bloga i obserwuję ludzi, którzy tak naprawdę nie mają dla mnie znaczenia. Nie mają znaczenia bo są tylko częścią jakiegoś uniwersum, które skończy się w momencie, gdy dojadę do stacji docelowej.Wtedy wszyscy wysiądziemy i każdy pójdzie w swoją stronę.

Bo chyba w życiu o to chodzi. By każda podróż była naszą podróżą, nie pani księgowej, która kocha liczby, nie dziewczyny jadącej do swojego pięciomiesięcznego syna, nie nastolatek, które nie potrafią zamknąć ust, ale nasza własna, osobista. By dążyć do tego, czego my pragniemy, do tej stacji, która będzie spełnieniem naszych marzeń i efektem naszej ciężkiej, często pełnej wyrzeczeń pracy. Bo w tym wszystkim, w każdej podróży, jakiej się podejmujemy, chodzi o to, by kupić odpowiedni bilet i wsiąść do odpowiedniego pociągu, ale przede wszystkim – by nie wysiadać na pośrednich stacjach… 



Z tym postem witam Was w nowym roku akademickim!
Trzymajcie za mnie kciuki, bo zapowiada się ostry semestr!;)
Wam życzę powodzenia i uśmiechu w te szare dni. O! 

N.
Czytaj dalej

#40 Tnąc skórę jak papier (mini-reportaż)

źródło zdjęcia: becomingateenager.files.wordpress.com/2014/06/sh-3.jpg

 Podtytuł: Nigdy nie jest za późno, by dać sobie szansę

Wszystko zaczęło się feralnego ranka, gdy Julia usłyszała trzask. Hałasy w jej domu nie były nowością, a sytuacja rodzinna pozostawiała wiele do życzenia. Wtedy nie miała jeszcze pojęcia dokąd zaprowadzi ją ten dzień. Nie sądziła, jak nisko może upaść człowiek przytłoczony problemami i brakiem pomocy ze strony najbliższych. - Każdy pragnie kontroli, chociaż tej pozornej – mówi na wstępie i patrzy na swoje przedramiona. Nastolatka oprócz patologicznego domu, w którym zmagała się przez lata, ojca alkoholika i bezsilności, walczyła również z niestabilnością emocjonalną. - Nie miałam wpływu na to, co działo się w moim domu, dlatego sama znalazłam coś, nad czym, jak mi się wtedy wydawało, mogłam panować. - Epicentrum kłopotów wypadło na rok 2012. Julka opisuje go jako tragiczny. Miała wtedy szesnaście lat. Wydawać by się mogło, że to czas wielkich miłostek, buntu i nastoletnich przygód. Jednak nie dla wszystkich dzieciaków. - To wtedy zaczęłam się ciąć, zaczęłam nienawidzić swojej bezsilności. Złość kumulowała się we mnie od dawna. Musiałam jakoś dać temu upust. To, że było to niewłaściwie, to inna sprawa. Wtedy uważałam to za najlepsze rozwiązanie. - opowiada. Pierwszy raz zrobiła to w domu, używając scyzoryka ojca. Długa linia wiodąca wzdłuż ramienia przyniosła ukojenie. Ale tylko na chwilę. - Nie bałam się krwi, ani tego, co się ze mną stanie. Ogarnął mnie spokój i myślę, że to był początek złej drogi. Bo to właśnie tego spokoju pragnie niejeden z nas. - wyjaśnia. Sprawy nie przybrały obrotu od razu. Zdarzało się, że na jej ciele pojawiały się sznyty, ale były to raczej sporadyczne cięcia. Wszystko nasiliło się jesienią. Nowa szkoła, w dodatku z internatem, nowe wyzwania i brak wsparcia oraz ciągły strach o to, co się może zdarzyć w domu oddalonym o setki kilometrów. - Mogłoby się wydawać, ze powinnam wtedy odpocząć od tego, co się działo w mojej rodzinie, ale efekt był zupełnie odwrotny. Kiedy po tygodniu wracałam do domu, a raczej do miejsca, w którym mieszkałam, byłam witana przez ojca. Ale nie pytaniem o to, jak się mam albo jak było w szkole. Podawał mi koperty z rachunkami i dorzucał do tego hasło „Powiedz tej suce, że ma to zapłacić”. - Powroty mamy Julii do domu też nie były łatwe. Gdy tylko przekraczała próg zaczynały się kłótnie z mężem, walka psychiczna i fizyczna. Całe weekendy pełne łez i strachu, czy tym razem nie skończy się to tragicznie. Niedzielne powroty do internatu były jednak gorsze. Narastająca niepewność, co stanie się pod jej nieobecność. Wewnętrzna walka i ręce we krwi… - To była moja próba przejęcia kontroli. Początkowo cięłam nadgarstki, najlepszy efekt dawały maszynki do golenia, bo miały kilka ostrzy i za jednym ruchem pojawiały się trzy cienkie linie. - Nie było czasu na zabawę z bólem, jak opisują to w Internecie. Musiała działać szybko, by nikt nie przyłapał i nie pomógł. Pozornie nie potrzebowała przecież pomocy.

Początek końca


W końcu doszło do tego, że zrezygnowała z internatu, zmieniła szkołę i wróciła do domu. - Mieszkałam tam prawie pięć miesięcy, potem mama nie wytrzymała i zdecydowała o naszej wyprowadzce. - mówi, rozwijając myśl. Zmiana zamieszkania wyszła na dobre, problemy ustały, ale nawyk nie odszedł. Wtedy Julia zrozumiała, że naprawdę ma problem, że to nie jest coś, co robi się tak po prostu. - Dzieląc pokój z bratem nie mogłam pozwolić sobie na szpecenie nadgarstków, więc… zmieniłam miejsce cięcia. - Wtedy uda nastolatki pokryły się długimi liniami. Nawet dziś wspomina wzrok swojego młodszego brata, Kamila, który badał ostrożnie jej nadgarstki w poszukiwaniu świeżych sznyt. Nie było ich tam, kwitły wtedy na udach. Nie miał pojęcia, nie mógł mieć. Był tylko dzieckiem. Julia zapytana o to, czy szukała pomocy kręci głową. - Nie szukałam jej, bo nie uważałam tego za problem. - Zmiany przyniosła znajomość, jaką Julia rozwinęła przez Internet z dziewczyną z Holandii. Bardzo się zaprzyjaźniły, wspierały i to ona pomogła przejść jej przez najgorsze. - Znalazłam kogoś, dla kogo chciałam walczyć z tym gównem.

Rodzina Julii nie wiedziała. Jedynie jej młodszy brat bacznie obserwował każde jej wyjście z łazienki po wcześniejszym (i nagłym) wybuchu płaczu. Matka była zbyt zajęta swoim nowym związkiem żeby cokolwiek zauważyć. - Chodziłam do psychologa, jednak nie ze względu na samookaleczenia, ale ciągłe, nawracające ataki paniki, płaczu, brak apetytu, przygnębienie. - Terapeutka stwierdziła głębokie stany depresyjne. Matka nawet nie zauważyła zmiany w zachowaniu córki, trudno więc mówić o dostrzeżeniu czegoś więcej. - Niedawno o tym, co przeszłam powiedziałam starszej siostrze. Nie zareagowała jakoś specjalnie. 

Skóra niczym papier


Problem okaleczania się przez młodzież wydaje się być tym, o którym mało się mówi, a który funkcjonuje dość szeroko w pewnej sferze naszego życia. Osobę, która potrzebuje pomocy, możemy spotkać wszędzie, na ulicy, w autobusie, w szkole. Nie bądźmy obojętni. Okazanie choć odrobiny zainteresowania może mieć kluczowe znaczenie i wywołać na jej twarzy uśmiech. Słownictwo specjalistyczne mówi o okaleczaniu jako o akcie autoagresji, który wywoływany jest tylko po to, by zwrócić na siebie uwagę. Jednak nie zawsze tak jest. Dużo dorosłych osób słysząc o tym zjawisku rzuca hasła: „głupota”, „przewraca im się w głowach”, „mają za dużo”, „moje dziecko tak nie robi”. I to chyba najczęstszy błąd, jaki popełniają. Wieczorem ich dziecko zamyka się bowiem w łazience i tnie swoją skórę, jak papier. Z ankiety przeprowadzonej na jednym z portali społecznościowych* na liczbie 100 ankietowanych wynikło, że ponad 60% osób w wieku od 13 do 22 lat, choć raz próbowało samookaleczenia. 

- Myślę, że to większy problem niż może nam się wydawać. Nietolerancja jest wciąż obecna, a w domach cóż...dzieją się różne rzeczy, każdy może popaść w jakiejś uzależnienie. Czasem nie mamy na to wpływu… Czasem to jest chwila i już jesteśmy zgubieni. Z racji tego, ze okaleczanie stało się "modne" i bardzo "na czasie", nikt nie traktuje ludzi z prawdziwym problemem poważnie. Dlatego tak mało osób sięga po pomoc. Boją się, że nie zostaną potraktowani serio.

Okaleczanie się często stanowi etap poprzedzający tak zwane „pójście na całość”. Mimo iż w naszych mediach rzadko się słyszy o przypadkach samobójstw wśród nastolatków, albo jest to naprawdę sporadyczne, takie rzeczy zdarzają się naprawdę. To nie jest tylko „Sala Samobójców”, film, który po wyjściu z kina staje się nieistotny. Czasem tuż pod naszym nosem ktoś odbiera sobie życie, ktoś kto miał je całe przed sobą. - Miałam myśli samobójcze. W domu, gdzie częściej niż rodzina, odwiedza cię policja, ciężko jest zachować stabilność emocjonalną i cieszyć się z życia. Pamiętam dzień w którym siedziałam na podłodze w łazience i płakałam rozmyślając nad tym jak to wszystko skończyć. Na szczęście przerwano mi planowanie. Zostałam wybita z myśli i bardzo się w tym wszystkim zgubiłam. Włączyłam komputer. Znalazłam punkt zaczepienia – nową muzykę, która wciągnęła mnie na maksa. Oddzieliłam się od życia rodzinnego, tak jakby go nie było. Zamknęłam się w takiej mojej bance mydlanej, którą łatwo było zniszczyć, ale póki trwała, była piękna. - Czy można jednak żyć w iluzji i zamknięciu przez całe życie? Każdy z nas posiada potrzebę samorealizacji, dążenia do pewnych celów, spełniania marzeń. Kiedyś w końcu trzeba zrobić ten pierwszy krok. Krok na zewnątrz. Walka Julii z bezsilnością i płaczem, opatrzona krzywdzeniem siebie, trwała ponad rok. Po długiej przerwie nastąpił jeden incydent i od tamtego czasu można mówić o wygranej. - Zdałam sobie sprawę, ze to ogromna władza w moich rekach, władza którą źle wykorzystywałam. Dotarło do mnie, ze to duży problem, kiedy po wyprowadzce od ojca, nie przestałam robić sobie krzywdy. Każda maleńka rzecz, która w jakiś sposób mnie poruszyła, zdenerwowała, kończyła się tym samym. Sprawy, które mogłam załatwić rozmową, kończyłam w gniewie, bo wmawiałam sobie, że sama sobie z tym poradzę. Działało to na mnie jak przycisk "odśwież" w przeglądarce. Oczyszczałam umysł z negatywnych emocji, wykonując jedną złą czynność. Stawało się to uciążliwe. - opowiada z przejęciem. Początkowo siłą dla niej była obietnica złożona dziewczynie z Holandii. Z czasem zaczęło ją jednak to niszczyć, wywierać dodatkową presję. Musiała się zatrzymać i znaleźć siłę w samej sobie. Motywacją okazał się być młodszy brat. - Nie chciałam żeby patrzył na moje nadgarstki z obawą. Musiałam to zmienić. Teraz jestem wolna od nałogu jakim było robienie sobie krzywdy i wiem, że już do tego nie wrócę.

Daj sobie szansę


Julia radzi osobom, które mogą mieć podobny problem, aby znalazły punkt zaczepienia, choć jeden malutki element, który będzie ciągnął wszystko w górę. Mówi o szeregu spraw, które mogą zastąpić krzywdzenie siebie. - Usiądź. Spójrz w jeden punkt. Wdech i wydech. Powtórz to kilka razy. Jest w porządku. Wciąż oddychasz. Wciąż masz szanse to zmienić. Nie chcesz umierać. Nie chcesz tego bólu. Nie potrzebujesz go. Odpocznij. Połóż się spać. Przemyśl wszystko dwa razy. Zjedz dużo czekolady, ma magnez, który działa uspokajająco. Wypij melisę. Idź na spacer. Posłuchaj muzyki. Weź kartkę papieru i zgnieć ją. Rzuć ją przez pokój. Wyrzuć z siebie złe emocje. Pozwól sobie płakać. Pozwól sobie na chwile niepokoju. Poczekaj, aż wszystko znów będzie w normie. Kurz opadnie. Nie potrzebujesz go łapać w powietrzu. Nie potrzebujesz widzieć krwi, żeby się uspokoić. Złość sama wyparuje. Wykorzystaj swoja negatywną energię do czegoś pożytecznego. Poodkurzaj, poskładaj ubrania w szafce, pójdź porzucać piłka do kosza lub pokopać piłką o ścianę. Wysiłek fizyczny ci pomoże. Tylko daj sobie szansę. - Tylko daj sobie szansę i nie bój prosić o pomoc. Te słowa wydają się być właściwe. W takich sytuacjach nie sposób nie mówić o obojętności. Julię dotknęła obojętność ze strony rodziny. Narastający każdego dnia problem, który stworzył labirynt bez wyjścia. Labirynt, z którego wyciągnąć można kogoś tylko dzięki pomocy z zewnątrz. Nie bądźmy obojętni na to, co dzieje się obok nas, nie stójmy i nie patrzmy, jak bliskie nam osoby krzywdzą siebie, nie pozwólmy im na to, dajmy im nadzieję, uwierzmy w nich. Pomagajmy sobie i przede wszystkim nie oceniajmy przez pryzmat stereotypów. Nie oceniajmy ludzi przez plotki i modę, być może trzech z nich faktycznie robi to dla fejmu, ale ten czwarty może właśnie umiera na naszych oczach. Otwórzmy je i nie bądźmy ślepcami.

Powyższa historia jest prawdziwa. Ale jest tylko jedną z wielu dotąd (nie)opowiedzianych. Czasami nie zdajemy sobie sprawy z tego, jakie rzeczy dzieją się obok nas. Być może ten „świr z zabandażowanymi nadgarstkami” ma problemy w domu, ta „laska siedząca w kącie na każdej przerwie” została porzucona przez rodziców, „ten z dziwną fryzurą” wcale nie ćpa, a choruje na coś poważnego. Łatwo jest nam osądzać, krytykować i oceniać, ale nie znając sytuacji, nie możemy nawet uklęknąć blisko prawdy. Słowa są jak naboje, ranią i docierają tam, gdzie na początku wydaje nam się to nierealne. Nie pozwól, aby Twój nabój trafił w czyjeś serce, co gorsza – nie pozwól, by odebrał mu życie.


Ogromne podziękowania dla bohaterki tego mini-reportażu za chęci i rozmowę!
Nat.

*Ankieta na portalu Twitter.com
Czytaj dalej

#39 Come on, naked love.



Czasami każdy z nas czuje się niekompletny. Nie wie, jak odnaleźć tę zagubioną część, jak skleić wszystko w całość, jak pozbierać rozsypane kawałki, które pozornie wydają się być na wyciągnięcie ręki. Myślami wracam do mojego pierwszego wpisu na tym blogu, w którym mówiłam o tęsknocie. Mówiłam o pustce i o dniach, za które oddalibyśmy wszystko.

Czym są takie dni?


Ciężko jest zdefiniować jednoznacznie istotę potrzeby, jaką odczuwa człowiek. To, że każdy z nas jest inny i w danej chwili odczuwa inne pragnienia, nie wydaje się być niczym zaskakującym. Dla matki, która całe tygodnie tyra w lokalnym sklepie, by zapewnić swoim dzieciom byt i jedzenie, mogą to być dni, gdzie położy na stole coś więcej niż chleb. Dla sąsiada spod trójki mogą to być dni, w których nie odczuwał pogarszającego się stanu zdrowia, dla samotnego człowieka może to być odnalezienie domu, przystani. Dla Ciebie, mój czytelniku, może to być wszystko, bo tak naprawdę to Ty o tym decydujesz.

Oczywiście, to nigdy nie jest tak, że za pstryknięciem palców znikają wszelkie problemy, ale dążenie do osiągnięcia jakiegokolwiek celu, wydaje się być właściwym krokiem. Przynajmniej na początek. I znów. Nigdy nie ma recepty na wszystkie choroby, ale jeśli poddajesz się bez walki to już na starcie jesteś przegranym.

Te moje wszystkie refleksje zmierzają do jednego – chciałabym Wam opowiedzieć, jak jeden wieczór może wpłynąć na nasze życie.

W sobotę miałam przyjemność być na koncercie Adama Lamberta i z ręką na sercu mogę przyznać, że był to jeden z najlepszych dni w moim życiu. Nie tylko ze względu na muzykę, Adama, czy to, z kim spędziłam ten wieczór. Chociaż te trzy rzeczy miały ogromny wpływ na uczucia zarówno przed i po koncercie. Chcę powiedzieć jednak więcej o samej sytuacji, w jakiej się znalazłam. Nie należę do osób, które często bywają na takich wydarzeniach, chociaż czuję, że teraz może się to drastycznie zmienić. (W tę dobrą stronę, oczywiście:))


Wyobraźcie sobie tłum ludzi pod warszawskim Torwarem, godzina jedenasta rano, okołu stu osób siedzących pod wejściem. Niektórzy z nich koczują tam od szóstej rano, owinięci w koce, folie termiczne, ręczniki. Nieliczni mają na głowach czapki, mimo że już tylko niecała doba dzieli nas od miesiąca, jakim jest maj. Nie jest ciepło. Przynajmniej nie w ten sposób. Pomimo tego, to właśnie ich miłość do idola przyćmiewa temperaturę i zbierające się od rana chmury. Ktoś powie – nienormalni. Nienormalne dzieciaki. Ja zobaczyłam w nich coś więcej – poświęcenie, oddanie i pasję, a to trzy rzeczy, które wydają się być tak cholernie rzadkie w dzisiejszych czasach. Zobaczyłam w nich też walkę o spełnienie swoich marzeń i w tym momencie coś we mnie pękło. Mijały sekundy, minuty, godziny i pojawili się panowie ustawiający barierki. Zaczęła się prawdziwa bitwa o zajęcie miejsca. Kolejne siedem godzin spędziłam, siedząc na zimnie, ale to definitywnie nie był zmarnowany czas. Oprócz zawartych znajomości zrozumiałam też, jak wielu ludzi może połączyć wspólna sprawa, jak łatwo jest stać się częścią czegoś tak dużego i to było naprawdę świetnie uczucie. Chciałabym móc powiedzieć więcej, ale niestety to jeszcze nie ten czas.

Spytacie, dlaczego ten wieczór miałby wpłynąć na kogokolwiek. Wśród tych osób mogłam dostrzec cały wachlarz osobowości i dla kogoś takiego jak ja – obserwatora - wydawało się to być genialnym przeżyciem. Niewątpliwie było. Warszawa pokazała mi, jak wielu ludzi potrafi być sobą i nie bać się wyrażać swojego zdania głośno, w co jeszcze do niedawna wątpiłam. Pokazała mi, że to bez znaczenia jaki jesteś, zawsze, ale to zawsze masz szansę na znalezienie swojego miejsca na Ziemi, pewne sprawy trzeba po prostu zaakceptować. (Nie dziwcie się, jeśli nie rozumiecie. Jeszcze.)

Podczas koncertu, Adam powiedział kilka słów, które uderzyły we mnie bardzo mocno. Zwrócił uwagę na to, jak wiele różnych osób znajduje się teraz na koncercie, jak bardzo różnimy się od siebie, mamy inne poglądy na świat, inne religie, jesteśmy w różnym wieku, kochamy inaczej, ale to wszystko na koniec dnia i tak nie ma znaczenia i jest w porządku… bo wszyscy jesteśmy tu dla muzyki. Po koncercie poczułam tak ogromną siłę, że nawet te słowa nie są w stanie oddać uczuć, jakie mną targały. Osobiście uważam za wspaniałe, że osoby, które mają tak silny wpływ na społeczności, zabierają głos w sprawach tak istotnych. 

Dlaczego na co dzień wydaje się to być takie trudne? Dlaczego nie możemy być po prostu ludźmi, którzy mają inne spostrzeżenia, ale szanują się nawzajem? Dlaczego nie możemy sami decydować o tym, jak chcemy żyć, dokąd zmierzać i jak kochać?

Powinniśmy móc.
Czytaj dalej

#38 Po prostu umrzyj


Rys. moja wsp R.D.

Często poszukując tematu na bloga czy też pisząc do gazety studenckiej, łapię się na tym, że tematy tak naprawdę biegają wokół mnie. Czasem potrzeba momentu, by je zauważyć, a czasem trzeba czegoś doświadczyć, zirytować się, unieść, rozpłakać lub zostać skrzywdzonym. Oczywiście w grę wchodzą także pozytywne emocje, ale nie o tym dzisiejszy post.

Coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że nie chcę żyć w tym kraju. Nie, błąd. Nie chcę żyć w takim kraju. Mam wrażenie, że politycy chcą naprawiać wszystko, tylko nie to, co tak naprawdę potrzeba. Wszystko... tylko nie to, co jest naprawdę zepsute. Mój wpis będzie dotyczył polskiej służby zdrowia. Polskiej służby zdrowia pisanej celowo z małych liter, ponieważ dzisiejszy dzień utrzymał mnie w przeświadczeniu, że w tej branży coraz częściej brak ludzi rzetelnych i działających na korzyść człowieka.

Kilka miesięcy temu "wpadłam" przypadkiem na wyznania osób, które spotkały nieprzyjemności w kontaktach z lekarzami. Machnęłam ręką po przeczytaniu, sądząc, że przesadzają. Teraz wiem, że się myliłam. W dzisiejszych czasach, by zarejestrować się do lekarza, ba! - by zostać przyjętym, musisz wiedzieć miesiąc wcześniej, że ulegniesz wypadkowi, że zachorujesz, czy skręcisz kostkę. Inaczej odstawią Cię z kwitkiem. 

Dlaczego tak jest?


Chciałabym móc odpowiedzieć na to pytanie. Chciałabym nie spędzić dzisiaj kilku godzin jeżdżąc od przychodni do przychodni, od SORu do przychodni i z powrotem, szukając pomocy dla bliskiej mi osoby. Diagnoza lekarza rodzinnego: skręcony staw kolanowy. Skierowanie do lekarza specjalistycznego z poleceniem natychmiastowego przyjęcia. Odezw? Totalny brak.

Żyjemy w kraju, w którym lekarz na SORze każe Ci zachowywać się grzeczniej, gdy Ty umierasz z bólu i prosisz o zbadanie, po czym odmawia pierwszej pomocy i każe Ci wyjść. W kraju, gdzie pielęgniarka mówi, że nic nie może z tym zrobić, a Ty... Ty po prostu nie możesz uwierzyć w absurd tej sytuacji. W sumie... Co ją to obchodzi? Ostatecznie decydujesz się wrócić do poprzedniej przychodni, która odesłała Cię na oddział ratunkowy - tam też ponownie odmawiają, mówiąc krótko - 'proszę pani, ja mam pełno pacjentów'. O recepcjonistce, która sączy jad pod biurkiem nie warto nawet wspominać. Nie pomaga nawet argument, że boli. Może chociaż jakaś recepta na coś przeciwbólowego? To chyba w porywach szaleństwa. Oni - lekarze - już dawno przestali być tym, czym mieli być dla świata. Czasem zastanawia mnie, po co wybierać tak ważny dla społeczeństwa zawód i traktować go tak powierzchownie.

Kraj, w którym w trzeciej przychodni z rzędu, którą odwiedzasz - odmawiają przyjęcia, BO NIE MAJĄ JUŻ NUMERKÓW. Cisną mi się na usta złe słowa, ludzie. Ja wiem, że to nie jest sytuacja zagrażająca życiu. Może nie teraz. Nie jutro. Ale w końcu dojdzie do tragedii, bo szpital pełen lekarzy, ale pacjentów i tak nie ma kto przyjmować.

Daleko szukać nie trzeba. W tyle głowy mam sytuację, o której było dosyć głośno wczoraj. Szpital odesłał 2-latka z ostrą niedrożnością jelit do innego szpitala. Dziecko zmarło w drodze. Zamiast go przyjąć na oddział, udzielić podstawowej pomocy* Od czego są dziś lekarze? Od wygłaszania sądów, że będzie szybciej, jeśli rodzice przewiozą dziecko prywatnym samochodem do Katowic? Ogromne wyrazy współczucia dla rodziców. Żadne odszkodowanie, czy nawet uznanie czyjejś winy nie jest w stanie zrekompensować tej straty, a tym bardziej zwrócić życia niewinnemu dziecku.

Wyobraźcie sobie sytuację. Obok nas w poczekalni siedzi pani ze złamaną ręką, na oko 70-latka, skarży się, że boli. Lekarz każe jej przyjść za dwa dni. Rozumiecie? To nie jest pojedynczy przypadek, ani ten, ani żaden inny. To rosnący trend. Czy było tak zawsze? Czy ja po prostu nie zwracałam na to uwagi? Nie wiem! Czuję ogromną frustrację, zażenowanie ich zachowaniem i złość, która towarzyszy mi dziś od samego rana.

Zawsze byłam przerażona tym, co się dzieje w naszym pięknym kraju. Dziś miałam mały zwiastun szarej rzeczywistości i jestem nad wyraz przerażona poziomem, kulturą i empatią - a raczej jej brakiem - POLSKIEJ SŁUŻBY ZDROWIA. Proponuje usunąć drugie słowo z tej nazwy albo przynajmniej je zamienić na bardziej adekwatne, bo z całym szacunkiem dla lekarzy z krwi i kości (naprawdę mam głęboką nadzieję, że tacy jeszcze istnieją), nie wypada, by przypisywać służbę tym, którzy nawet nie próbują jej realizować. Nie mówiąc już o zwykłej ludzkiej życzliwości.

Często nie zdajemy sobie sprawy z tego, że każdy z nas może znaleźć się w takiej sytuacji. Nasze dziecko, brat, rodzic, siostra, czy kuzynka. W takich sytuacjach czujemy się bezsilni. A bezsilność jest jednym z najgorszych uczuć w życiu człowieka.

Wniosek jest prosty - najlepiej nie chorować, bo naszym kraju nie ma miejsca ani zapewnionej pomocy dla takich osób.

Życzę Wam jak najmniej takich przeżyć. Zarówno z punktu widzenia obserwatora (co miałam dziś nieprzyjemność doświadczyć), jak i osoby poszkodowanej.

__________________
* źródło informacji: www.tvn24.pl

Czytaj dalej

#37 Nie, nie zgadzajmy się na to


W przypływie nudy zerknęłam dziś na kilka blogów, które przypadkowo pojawiły się w mojej wyszukiwarce. Na jednym z nich przeczytałam stwierdzenie mówiące, że w dzisiejszych czasach  n i e  w a r t o  b y ć  s o b ą.

Ale czekaj, Ty tak na poważnie?


Chciałam napisać "Z choinki się urwałeś?", po czym doszłam do wniosku, że przecież to nie ta pora roku. Ale tak całkiem serio - przemyślałam to. Zastanawiałam się nad argumentami, jakie przytaczał autor wpisu, jednak ostatecznie nie przekonał mnie wystarczająco. Zapytacie pewnie dlaczego.

Uważam, że właśnie bycie sobą w dzisiejszych czasach to towar najbardziej niepowtarzalny. Uważam, że każdy z nas nosi w sobie coś unikatowego i nie powinien się z tym kryć. Dlaczego posiadanie swojego zdania jest teraz takie rzadkie? Dlaczego nasze życie i nasze wybory mają być podporządkowane innym ludziom? Ludziom, którzy może tego tak naprawdę nie rozumieją... (Nie, wcale celowo nie piję tutaj do sprawy, która dzieje się właśnie na naszych oczach, ale o tym osobny post).

Nie, nie zgadzajmy się na to.

Faktem jest, że każdy człowiek swoją wolność pojmuje inaczej. I nie można im tego zabronić. Ludzie często boją się wyrażać swoje opinie, boją się mówić o tym, co czują lub myślą z obawy przed linczem. Dziś ten lincz przenosi się także na cyberświat i sama nie wiem, czy da się to w jakikolwiek sposób rozstrzygnąć. Przecież od zarania dziejów istniały podziały, istnieli ludzie o takich i innych poglądach. I w jakiś sposób, nie mówię tu oczywiście o płaszczyźnie światowej, ale o tych najbliższych relacjach międzyludzkich, starali się nawiązać kompromis. Dlaczego dziś jest łatwiej kogoś obrazić niż być sobą?

Czasem mam wrażenie, że promujemy złe wartości, że nie patrzymy na słowa, których używamy, może nie znamy do końca ich znaczenia. Nierzadko też pozwalamy zatracić się naszemu "ja", zakładamy maski, które tak naprawdę nie są w ogóle potrzebne. Później często też żałujemy, że wyjęliśmy je w ogóle z naszej mentalnej szafy. 

Jak rozpoznać więc dobrego człowieka?

Myślę, że na to nie ma ogólnej recepty. Warto jednak poznając kogoś być sobą, nie dodawać sobie, ani nie ujmować. Jaki jest cel pokazania się od strony, która jest zupełnie zmyślona? Prędzej czy później sprawy wyjdą na jaw, a nawet jeśli nie, to nam samym będzie trudno funkcjonować w takim otoczeniu. Szczerość, mimo utraty wiodącej pozycji, wciąż jest istotna. Jak myślicie?

Dobry człowiek - to też kwestia względna. Nie będę tutaj rozważać etycznych aspektów ani tym bardziej filozofować. Każdy z nas ma własne sumienie i decyduje za siebie. Jednak w tej całej podróży warto pamiętać o tym, że to, co najpiękniejsze już mamy - prawo do bycia sobą.

Czytaj dalej

#36 "Łap szczęście za ogon..."


Czasem najpiękniejsze chwile, najlepsze wspomnienia, najciekawsze momenty, przychodzą niespodziewanie. Najczęściej są to dni z oczekiwania skazane na porażkę, jednak w efekcie obfitujące w miłe przeżycia. Mieliście kiedyś takie doświadczenia?

Ostatnio zrozumiałam, że nie trzeba wiele, by zmienić bieg swojego życia. Czasem mała iskra wystarczy, by coś odzyskać, by dotrzeć tam, dokąd nie sięgał dotychczas nasz wzrok. Może nie zawsze wszystko jest czarne i białe, ale są dni, gdy pionki na szachownicy przesuwają się samoistnie. Nie na wszystko mamy wpływ, nie każdą rzecz da się kontrolować, ale optymistyczne podejście z pewnością ułatwi nam tę drogę. Oczywiście, są takie sprawy, które przyćmione mrokiem smutku, nie pozwalają na uśmiech. Ważne, by je eliminować. By takich dni było jak najmniej.

Pora roku sprzyja pozytywnemu myśleniu - wyszło słońce i nagle wszystko wydaje się być prostsze. Przynajmniej dla mnie.

Odwołuje ten wpis do notki sprzed miesięcy, kiedy żegnałam się z czymś, co myślałam, że odeszło na zawsze. Pewne sprawy zostają z nami jednak do końca. I nie są to tylko wspomnienia. Mimo że wspomnienia są jedną z najlepszych części tego wszystkiego. Życie potrafi zaskoczyć. Dlatego nie bójmy się czekać na to, co nastąpi... Nie odrzucajmy możliwości, które tworzą się wokół nas. Ewentualnie, jeśli mamy w sobie siłę - łapmy szczęście za ogon... i duśmy jak cytrynkę ;-)


Dziś krótko i spontanicznie, schowajmy parasole, te chroniące nas przed złymi emocjami również!
Całuję,
N.

Czytaj dalej

#35 Wiosna, uczucia i...zmiany



Cześć!

Ostatnimi czasy nie mam chwili, by usiąść i dodać porządny wpis. Czuję, że mój kalendarz zapełnia się za każdym razem, gdy tylko na niego spojrzę, ale muszę przyznać, że to wcale nie jest takie złe uczucie! Po raz pierwszy od dawna czuję, że wszystko zmierza w lepszym kierunku.

Wiosna nadchodzi wielkimi krokami, (nawet jeśli właśnie dziś mamy już tę kalendarzową). Mówiąc szczerze, brakowało mi promieni słońca na twarzy, budzenia się w jasnym pokoju i motywacji oraz chęci do działania, jakie zawsze przynosi dla mnie ta pora roku. Wiosna często oznacza też zmiany. Zimą ludzie znajdują swoje uczucia rozłożone na szklanej tafli jeziora i czekają, aż stopnieje ona do tego stopnia, by móc nimi poruszyć. Bez wątpienia wiosna ma w sobie coś, co sprawia, że chce się kochać drugiego człowieka.

Tak, jak wspomniałam na wstępie, wiele się ostatnio dzieje. Postanowiłam wrócić do pisania pewnej historii, którą zaczęłam tworzyć jakiś czas temu i myślę o jej opublikowaniu. Dodatkowo, mam przyjemność pochwalić się, że w końcu pierwszy numer Gazety Studenckiej UO, w której działam od października, ujrzał światło dzienne. Cała redakcja jest z tego powodu dumna, mamy cel dążyć do jeszcze lepszego efektu i mamy nadzieję, że kolejny numer rozejdzie się równie szybko, co ten! Jestem osobiście jeszcze bardziej dumna z tego sukcesu, ponieważ to mój debiut w Studenckiej i nawet jeśli pojawiły się jakieś nieścisłości - lecimy tylko do przodu. :)

Co więcej?

Ostatnio odebrałam swoje pierwsze okulary. Może mało ekscytujące dla otoczenia, ale tak bardzo dla mnie! Momentami wprawia mnie to w zakłopotanie - tak naprawdę nie umiem "chodzić" w okularach i potrzebuję trochę czasu, by się do tego przyzwyczaić, jednak z drugiej strony komfort czytania ogromnie się polepszył, a to chyba najważniejsze, prawda? Kilka miesięcy temu nie widziałam już nic na slajdach podczas wykładów, mrużąc oczy, niczym Chińczyk tłumaczący swojej matce, że nie zjadł tego ryżu wczoraj na kolację. (Ok, przepraszam, nawet teraz nie mam ich na nosie, bo jestem takim leniem, by po nie sięgnąć...) Kłopotliwe były sytuacje, w których musiałam, co chwilę prosić kogoś o przeczytanie mi jakiegoś zdania. Teraz jestem szczęśliwą posiadaczką tych cudeńków.

W czwartek odbyła się Zimowa Giełda Piosenki. Przyznam szczerze, że jest to wydarzenie, na które wybrałam się po raz pierwszy, ale nie żałuję. Niestety nie zdążyłam na trzy pierwsze występy, ale i później nie brakowało miłych wrażeń. Dobrze było zobaczyć ludzi, którzy są mniej więcej w naszym wieku i starają się dążyć do czegoś, walczyć o swoje. To naprawdę czasem może dać kopa do działania. Tylko nie kopa do pisania licencjatu... Do tego chyba nic nie może dać kopa. Ślęczenie nad stronami pustego Worda, marnowanie czasu na poprawianie przypisów, gubienie linków do stron i utrata połowy tekstu - tak mniej więcej wygląda praca nad czymś, czego wcale nie chce mi się pisać. Jak działa to w przeciwną stronę? Radość, podekscytowanie, rzędy liter zapełniające się z prędkością światła. Nie trudno to ocenić... Jednak mus to mus. I muszę się pochwalić (a co!), że poświęcając kilka dni - prawie skończyłam swoją pracę dyplomową! Yay! 

Jak to bywa w życiu, przez jedne obowiązki zaniedbuje się inne sprawy. Lista seriali, które mam do nadrobienia wydaje się nie kończyć, ale nadchodzący wolny czas wydaje się być teraz przyjacielem!

Jakieś inne plany?

Z tych drobniejszych - myślę o zmianie szablonu na blogu, dostosowaniu go do swoich oczekiwań, Chcę (a kto nie chce?) by wszystko zostało zapięte na ostatni guzik. (Co o tym sądzicie?) W kwestii ważniejszych spraw - jest tego kilka, ale myślę, że na tę chwilę pozostaną one małą tajemnicą. Wolę nie zapeszać, ale jeśli się uda - od razu się pochwalę. Małe kroczki do sukcesu i zadowolenia. Planuję też oddać krew, niestety pominęłam ostatnią akcję na moim uniwerku ze względu na stan zdrowia. Teraz, kiedy czuję się przyzwoicie - dlaczego nie? To coś cudownego, móc pomóc drugiemu człowiekowi.

Dla tych, którym nie udało się zrealizować swoich noworocznych postanowień - nie martwcie się. Teraz możecie wziąć udział w wiosennej akcji - zrobię to na wiosnę! Czy coś... Każda okazja wydaje się być dobra, jeśli ktoś ma zapał i chęci. :) (Poważnie, ta wiosna uderzyła mi do głowy...kiedy ostatnio powiało tu takim optymizmem? Czy ktoś jest zawiedziony? Na pewno nie ja...:) )

Mam nadzieję, że nie przynudzałam Was w tym - trochę sprawozdawczym - poście. Jak tylko wrócę w przyszłym tygodniu z zajęć, przygotuję dla Was coś bardziej poetyckiego. A może pokażę nad czym obecnie pracuję... 

A jakie są Wasze plany na wiosnę?

Trzymajcie się ciepło.
N.


Czytaj dalej

#34 Kom skaikru – ludzie nieba stąpają po ZIEMI


Zastanawialiście się kiedyś co stanie się z naszym światem za kilkadziesiąt lat? Serial The 100 pokazuje jeden z możliwych scenariuszy. I to na pewno nie ten pozytywny. Dla fanów dramatów science-fiction może być to ciekawa przygoda, opatrzona w wiele interesujących wątków. Produkcja ta oparta jest na powieści autorstwa Kass Morgan, która została wydana w Polsce pod nazwą „Misja 100”.

Mówiąc o samej fabule... Prawie sto lat po wybuchu wojny nuklearnej, setka młodocianych przestępców zostaje wysłana na Ziemię w celu sprawdzenia warunków do życia na zniszczonej i - jak sądzą - opuszczonej planecie. Ich dom dotychczas stanowił kompleks dwunastu stacji kosmicznych. Przewodzący nimi kanclerz stosował surowe zasady, tłumacząc się swoimi powinnościami. Za każde złamanie obowiązującego na Arce prawa można było stracić życie lub trafić do więzienia, gdzie pozostało jedynie oczekiwać na wyrok. Tak stało się właśnie w przypadku setki młodocianych przestępców. Okazuje się jednak, że los jednak ma dla nich inne zadanie. Zapas tlenu na Arce zaczyna się kurczyć, dlatego kanclerz podejmuje kontrowersyjną decyzję wysłania setki osób na Ziemię...

Kiedy udaje im się dotrzeć na miejsce i mogą poczuć ziemię pod swoimi stopami, zaczyna się prawdziwa walka o przetrwanie. Walka nie tylko z tym, co staje im na drodze wśród gąszczu zniszczonego świata, ale i z własnymi słabościami, przeszłością oraz tym, co najpiękniejsze – miłością. Miłością, która wkrótce przybierze miano słabości. Żyjący dotychczas w przestrzeni kosmicznej nastolatkowie, nie zdają sobie sprawy z tego, jak wiele trudów i poświęceń ich czeka. A przynajmniej nie wszyscy. Poznamy wspaniałych bohaterów. Clarke – silną i odważną dziewczynę, której zapał i poświęcenie zjedna wielu ludzi, Octavię – wojowniczkę z determinacją do walki o to, co dobre, jej brata - Bellamy’ego, który niejednokrotnie pogubi szyki w swojej ziemskiej podróży, Jaspera - chłopaka, którego metamorfoza w trakcie serialu zaskoczy niejednego widza, Raven – inżynierkę z hartem ducha i wspaniałymi umiejętnościami, a także Abby – lekarkę i matkę Clarke oraz wiele innych postaci, których wątki splatają się ze sobą w nieoczekiwany sposób. 

Dwanaście kosmicznych stacji – Arka - było ich dawnym domem. Teraz muszą zbudować nowy na całkiem nieznanych terenach. Co jeśli okaże się, że tak naprawdę nie są jedynymi istotami na tej planecie? I co jeśli koniec misji stanie się dopiero jej początkiem?

Muszę przyznać, że fabuła przyciąga i sprawia, że ciężko jest oderwać się od ekranu komputera. Każdy z odcinków rodzi nowe pytania, a zarazem stwarza potrzebę obejrzenia kolejnego. Dużą zasługę należy przypisać też aktorom wcielającym się w serialowe role. Mimo że nie jest to kultowa obsada, różnorodność bohaterów daje nam możliwość wyboru tego ulubionego. 

Mówiąc o aktorach... Eliza Taylor, Thomas McDonell, Paige Turco, Bob Morley, Marie Avgeropoulos, Lindsey Morgan, Ricky Whittle, Devon Bostick, Christopher Larkin – to zaledwie część obsady, dzięki której serial zyskuje w moich oczach. Niesamowita gra aktorska i zaangażowanie to bez wątpienia cechy, które można przypisać tym osobom. Nie sposób nie wspomnieć też o Alyci Debnam-Carey, która wciela się w rolę Lexy kom Trikru. Odzwierciedla ona postać jednej z najsilniejszych kobiet w serialu, przywódczyni, a dzięki swojemu urokowi osobistemu zyskuje też przychylność wielu widzów. Produkcja autorstwa Jasona Rothenberga pokazuje nie tylko świat, w którym nastolatkowie zmagają się z typowymi dla ich wieku problemami. W świecie The 100 muszą oni prędko dorosnąć i walczyć o przetrwanie każdego. Nie wydaje się to być proste, zwłaszcza, gdy nieprzyjaciel czai się za najbliższym drzewem. Do tego zmutowane zwierzęta i radioaktywna mgła, która nie oszczędza nikogo. Serial otrzymał nagrodę Saturna za najlepszy serial młodzieżowy w roku 2015 oraz był nominowany w roku 2014 za najlepsze efekty specjalne i wizualne. Oprócz tego można mówić o pięciu innych nominacjach m.in do Złotych Szpuli oraz Teen Choice Awards. 

Sięgnęłam również do pozycji książkowych. Stało się to z dwóch powodów. Po pierwsze - by móc porównać, w jakim stopniu oba dzieła się pokrywają. Po drugie - po to, by przeżyć tę historię od nowa. Niestety serial i książka mocno się od siebie różnią i może właśnie dlatego ten pierwszy w mojej ocenie wypada o stokroć lepiej. Zachwyca mnie do tego stopnia, że jeszcze długo będę o nim mówić, uwielbiam wykreowane w nim postacie, główne, ale i poboczne historie, problemy, z którymi muszą się zmagać bohaterowie. Uwielbiam wachlarz emocji, jakie budzi we mnie ta produkcja. Z niecierpliwością czekam na kolejne odcinki i śledzę najnowsze informacje, których na portalach społecznościowych naprawdę nie brakuje. Grono fanów serialu powiększa się z każdym dniem, dzięki czemu można bez problemu znaleźć kompana do rozmów na typowo nie(ziemskie) tematy.


Twitter, Facebook, Instagram - to platformy, które obecnie umożliwiają kontakt fandomom (o fandomach i byciu 'fangirl' pisałam już kiedyś na stronie Gazety Studenckiej UO w oparciu o serial Sense8: klik), docieranie do najnowszych informacji (chociażby od samego twórcy - Jasona), czy dzielenie się opiniami i teoriami na temat kolejnych odcinków. Uważam to za wspaniały element nowej kultury seriali, która nie polega tylko na oglądaniu kolejnych epizodów, ale uczestniczeniu w życiu wykreowanych postaci z pełnym zaangażowaniem. Sprawia to poczucie przynależności do pewnej grupy, społeczności fanowskiej, a to w mojej opinii jest bardzo korzystnym aspektem nowych mediów.

N.

Czytaj dalej

#33 Zegarmistrz światła



Ostatnio doszłam do wniosku, że z niecierpliwością czekam na pierwsze oznaki wiosny i nawet jeśli malutkie przebiśniegi pojawiły się w ciocinym przydomowym ogródku, to jeszcze nie to, o czym myślę. Zwykle lubiłam zimę, krajobraz za oknem jest zawsze niesamowity, oczywiście, jeśli nie mówimy o zamarzniętych ławkach, chlapie i roztopionym śniegu na schodach klatki schodowej, ale natura na wsi potrafi obdarzyć nas pięknymi widokami. Jak już powiedziałam - zwykle to lubię. W tym roku z nostalgią wypatruję promieni słońca, cieplejszych dni i oznak tego lepszego czasu. Czasu, gdy wszystko budzi się do życia. Nie tylko zwierzęta, które zapadły w sen zimowy, rośliny, które odzyskują kolory, ale i nasze motywacje w dążeniu po lepsze chwile.

Okres zimowy to wydaje się być czasem życiowej stagnacji, nawet jeśli da się spędzić ten czas aktywnie i z radością, wciąż jest coś ciężkiego w tych dniach, ukrytych pod powłoką szarych chmur. Może podświadomie zapadamy w sen zimowy, wierząc, że gdy nadejdzie wiosna, wszystko będzie lepsze? 

Po nocy przychodzi dzień, a po burzy spokój


Jeśli pozwolić sobie na porównanie gorszego czasu do nocy, czy burzy, jestem na etapie dnia pełnego spokoju. Wszystko wydaje się być prostsze, nawet jeśli w istocie takie nie jest. Żadne uczucia nie są nieważne, chociaż w dużej mierze to od nas zależy, w jakim stopniu będziemy na nie podatni. Patrząc przez pryzmat tego, co czułam i myślałam o ludziach, których miałam przy sobie rok temu, wydaje się być to śmieszne, na jakim polu teraz stoję. To nie tak, że zrobię krok naprzód i spadnę ze zbocza, ale na pewno nie zyskam żadnego bonusu. Mówią, że sztuką jest wybaczać, ale nie zapominać o wyrządzonych krzywdach, zawodach i rozczarowaniach. Mówią, że trzeba iść przed siebie, ignorując kamienie spadające na dno żołądka. Co jeśli jest wręcz przeciwnie?

To nigdy nie jest tak, że możemy wziąć coś na pewniaka. Przekonałam się o tym wiele razy, ale mimo tego wciąż grałam tą kartą. Jestem dzisiaj, byłam wczoraj i na pewno będę jutro bogatsza o to jedno doświadczenie, które pozwoliło mi zrozumieć, że nic nie jest dane nam na zawsze. Nawet jeśli w dzieciństwie, wolałam myśleć, że jest inaczej.

Stracone chwile, których nie odda już nikt 


Czasem się zastanawiam, dlaczego my - ludzie, rezygnujemy z innych, dlaczego pozwalamy odejść tym, których potrzebujemy (może tylko pozornie?). Dlaczego nie walczymy do samego końca o przyjaciół i rodziny? Dlaczego jest nam łatwiej powiedzieć, że tak miało być niż odnaleźć w sobie siłę do starcia ze wspomnieniami/rozczarowaniami/gorzkimi słowami.

Milczenie jest największym wrogiem człowieka. Pozwala ludziom oddalić się od siebie. Powoli, stopniowo zabiera każdą cząstkę wspomnień, jakie nam pozostały, zamieniając je w mieszające się daty i zamazane dni. Milczenie nie pomaga, nie wyjaśnia, zabija. Zabija uczucia, przyjaźnie, relacje z bliskimi. Do czego zmierzam? Czasem ciężko jest nam przebrnąć przez warstwę dumy i honoru (zwał, jak zwał...) i pozwolić wypłynąć emocjom na wierzch, ale czy nie jest to warte, czy nie byłoby to warte odzyskania, próby odzyskania, tego bez czego nasze życie wydaje się być niepełne?

Warto o tym myśleć w kontekście czasu. Nikt nie dał nam go na zawsze i nawet jeśli nie żyjemy w rzeczywistej dżungli i nie musimy walczyć o przetrwanie, to czy prawa rządzące tym światem, naprawdę wiele się zmieniły? Dziś także możemy kogoś stracić. I to absurdalnie, w najmniej oczekiwanym momencie. Zegarmistrz światła* nie pyta, czy zrobiliśmy już wszystko. On nigdy nie pyta, dlatego warto kochać i dbać o to, co mamy, doceniać chwile i starać się, by trwały one jak najdłużej, odrzucić nienawiść do drugiego człowieka, nie pozwolić pierwotnym instynktom zawładnąć naszymi duszami. Żyć tak, by wykorzystywać czas na maksa.


*


I tego Wam życzę:)
samych dobrych chwil.
N.

Czytaj dalej

#32 "Miłość to folia bąbelkowa..."


Dzień zakochanych już dziś! Od paru dni mogliśmy obserwować jak sklepowe wystawy zamieniają się w krainy miłości, amory biegają ze swoimi strzałami po supermarketach, a kwiaciarnie zyskują nowych klientów. Ostatnio spotykam się jedynie z opinią, że to bardzo głupie święto, że miłość powinna być celebrowana każdego dnia roku, w małych gestach, słowach, a nie tylko w pokazywaniu przed całym światem swojej miłości (czyt. opublikujmy to na Facebooku!). Nie mogłabym się po części z tym nie zgodzić, jednak myślę, że w tym całym komercyjnym szaleństwie, można odnaleźć iskierkę dobra i pomyślunku.

Te dni są właśnie po to...

Każdy z nas ma wolną wolę i może decydować o swoim życiu, o decyzjach, jakie podejmie, a przede wszystkim o tym, w co wierzy i jakie święta obchodzi. Jeśli ktoś czuję potrzebę spędzenia tego dnia w romantycznej atmosferze z najbliższą osobą  - dlaczego nie? Myślę, że istnienie takich dni ma robić za swoistą przypominajkę, coś, co krzyczy już miesiąc wcześniej 'hej, pamiętaj, kochaj ją, jego, nie tylko czternastego, cały rok, ale kochaj!' Czy to nie jest urocze? Może i czasami możemy dostrzec bijącą tandetę i sztuczność oraz tego pana, który kupił róże żółte zamiast czerwonych i biegł w ostatniej chwili je wymienić (historia prawdziwa).

Można nie obchodzić Walentynek, jednocześnie nie mając nic przeciwko, by inni spędzali je w taki sposób, jaki sobie wybiorą. To naprawdę nie jest trudne. Bycie miłym generalnie nie powinno nikomu sprawiać żadnych trudności.


14 zdań, opisujących miłość (czasem na wesoło):

- Miłość to bycie dla siebie nie tylko w chwilach, gdy jest dobrze, ale i w chwilach, gdy szczęście umyka.
- Miłość to dzielenie się pomidorową.
- Miłość to ulubiona książka, koc i gorące kakao.
- Miłość to kolejny sezon Twojego ulubionego serialu.
- Miłość to wsparcie, bliskość i ciepło.
- Miłość to walka za drugą osobę.
- Miłość to bycie dla kogoś zawsze wtedy, gdy on tego potrzebuje.
- Miłość to przeceny w sklepach.
- Miłość to uczucie, które uskrzydla, wyciska łzy i nigdy nie umiera.
- Miłość to mój kot, tulący się do mojego boku.
- Miłość to Twoje słowa na dzień dobry.
- Miłość to uczucie, którego definicje pisze każdy sam.
- Miłość to folia bąbelkowa.
- Miłość to 6 liter i nieskończenie wiele wspomnień.

A czym dla Was jest miłość?
:*


Czytaj dalej

#31 Dziecięce drzazgi


Dzieciństwo to nieodłączny element naszego życia, to ten etap, w którym zdobywamy podstawy naszej wiedzy o świecie, pierwsze upodobania, podejmujemy pierwsze decyzje i to wszystko wydaje się nam być czasem jak z bajki. Nie ma dużych problemów, choć rodzice uczą nas pokazywać rączkami, jak wiele ich mamy na głowie. Nie ma gorzkich słów i troski o jutro. Jest świat pełen zabawek, mama, która asekuruje nas w każdym kroku i tata, który broni przed potworami.

Dlaczego więc tak bardzo chcemy dorosnąć?


Pytanie to zawsze przychodzi za późno. Za późno na odpowiedź, za późno na zmianę czegokolwiek, bo już, cholera, już jesteśmy dorośli, już biegamy z butelką piwa w ręku zamiast mleka, już mamy wymienione gumowe papierosy na te z nikotyną, już jesteśmy za siebie odpowiedzialni. Ale czy to nie przyszło za szybko? Kiedy byłam mała nie spieszyło mi się do dorosłości, wiedziałam, że ten czas przyniesie zmiany, lepsze i gorsze - jak wszędzie, ale jednak zmiany. Lubię moje przyzwyczajenia i ciepły kąt w domu, swoje łóżko i masę innych rzeczy, które musiałam zostawić w tyle po wyjeździe na studia. Ale zmiana szkoły i otoczenia to nie jedyne zmiany, jakie czekają nas w dorosłym świecie. Ponoszenie konsekwencji, podejmowanie własnych decyzji - teraz widzę twarze moich koleżanek, które uparcie chciały mieć już te osiemnaście lat. Zapytałabym teraz, jak im się podoba. Dorosłość to nie tylko alkohol, imprezy i wata cukrowa. To swoista walka o przetrwanie.

Czasem zapominam ile tak naprawdę mam lat. Budzę się i wydaje mi się, że to wciąż naście lat. Wtedy zdaje sobie sprawę, że te dzieciaki z sąsiedztwa, które bawiłam, gdy miałam siedem lat, mają już po trzynaście i nagle we mnie to uderza ze zdwojoną siłą. Ta ogromna przepaść, jaka powstaje między nami. Miedzy nimi a nami.

Trzynastolatek z papierosem w ręku i piwem schowanym w plastikowym kubku. Dotąd zmierza ten świat? Czasem zatrzymuję się na ten widok, a pytanie o jego rodziców dudni mi w głowie. Rodzice obecnie tak mało wiedzą o dzieciach, wydaje im się, że je znają, że wychowali je na rozsądne osoby. Jak przykre może być czasem to rozczarowanie... Wbrew pozorom wychować dziecko to nie taka prosta sprawa, to lata trudu i poświęcenia, dlatego tym bardziej powinniśmy doceniać naszych rodziców i to, co dla nas robią bądź zrobili. To oni byli drogowskazem na naszej drodze, może są nadal, to oni wyciągali dziecięce drzazgi z naszych rąk, to oni pokochali nas pierwsi.

Dorosłość daje nam wiele możliwości, masę ułatwień, ale jak wszystko inne trzeba brać ją z rozwagą i rozsądkiem, a nie pełnymi rękoma, nie patrząc, co spada na podłogę, bo może to właśnie najcenniejsze wartości rozbiją się o ziemię.

Czytaj dalej

#30 Serialoholiczka - part 1.


O tym, jak łatwo zakochać się w serialu, nie trzeba mówić wiele, a przynajmniej nie tym, dla których zarwana nocka dla kilku następnych odcinków to nic nowego. Zawsze w głowie pojawia się myśl - tylko jeszcze jeden odcinek - a potem jeszcze jeden i jeden, i jeden...i nagle zegar wskazuje 4:57, a słońce powoli budzi się do życia. Chciałam Wam dziś opowiedzieć o moich ulubionych serialach (oczywiście o kilku z nich, bo lista jest bardzo długa), o tych produkcjach, które poruszyły mnie naprawdę mocno, ale też o tych, które mają w sobie coś, co jest dla mnie unikatowe.

Znacie to uczucie?

Jeśli nie - naprawdę Wam się dziwię, nie ma nic bardziej satysfakcjonującego, niż rozwiązywanie zagadek wraz z głównymi bohaterami, a sam fakt bycia częścią czegoś tak dużego potrafi dać wiele radości. A przynajmniej mi daje.

Dobre początki


Swoją przygodę z serialowymi maratonami zaczęłam od Pretty Little Liars, co moim zdaniem w polskiej wersji otrzymało dosyć krzywdzącą nazwę - "Słodkie kłamstewka". Sama fabuła opiera się na historii grupy przyjaciółek, które rok po zaginięciu jednej z nich -Alison, zaczyna prześladować tajemnicze "A". Ktoś powiedziałby 'eee, zwykły serial dla nastolatek', nie ma w nim nic ekscytującego. Och, nie macie pojęcia, jak bardzo się mylicie! Nie uważam, że jest to serial tylko dla płci żeńskiej, jeśli kochacie zagadki, stale pojawiające się pytania i labirynt wątków - gorąco Wam polecam tę produkcję, nie zabraknie ciarek, śmiechu, jak i łez.

Kolejno powędrowałam do The Vampire Diares - ten serial skradł moje serce od pierwszego odcinka, może to nadprzyrodzone stworzenia, a może to sam Paul Wesley? Kto wie... Historia, bohaterowie, wszystko jest tak perfekcyjną całością, że aż żal nie poświecić temu serialowi małej chwilki. A potem następuje to magiczne połączenie...nie, żartuję, ale mimo wszystko, losy Eleny, Damona, Stefana, Matta, Bonnie, Caroline i pozostałych bohaterów, wątki miłości, cierpienia, strachu i magii, która pojawia się w Mystic Falls (nie będę Wam spojlerować, nie oto chodzi, prawda?), sprawiają, że czuję się, jak w domu. A to naprawdę dobre uczucie! Obecnie jestem w trakcie czytania serii książek, na podstawie których powstał serial (podobno), więc podziękowania dla M. za udostępnienie mi jakże cennych zbiorów!♥


Inny serial (już naprawdę nie pamiętam dalszej kolejności...), który uważam za warty obejrzenia to Orphan Black - historia dziewczyny, która pewnego dnia odkrywa coś wstrząsającego, ale widzi to tylko przez chwilę, a potem zaczynają się jej kłopoty. Ogromny podziw dla głównej aktorki za odegrane w serialu role! Nie mogę doczekać się kolejnego sezonu i z niecierpliwością wypatruję dalszych losów Sary, jak i pozostałych bohaterów. Jest to jeden z tych seriali, nad którymi zachwycam się długo po skończeniu oglądania. Nie będę mówić o fabule, bo zdradzę to, co najlepsze już w pierwszym odcinku, dlatego obejrzyjcie pilot, naprawdę warto!

Serial, o którym pisałam już kiedyś na niekoltoralnie.pl biorąc udział w studenckim projekcie to Chasing Life. Świetna produkcja, z pozoru lekka, ale dla mnie unikatowa. Dlaczego? Historia dwudziestoparoletniej April, która jest dziennikarką i zaczyna pracę w jednej z większych gazet, wszystko wydaje się być na dobrej drodze, gdy jednak przy zbieraniu materiału na artykuł, przypadkowo odkrywa, że nie zostało jej wiele życia. Ta pozycja wydobyła ze mnie tony łez (i to nie tylko przez momenty smutku), pokazała jak ważne i cenne jest nasze życie oraz przypomniała, że powinniśmy szanować i kochać siebie nawzajem, bo każdego kolejnego dnia, możemy stać się April, która zaczyna walkę o swoje być albo nie być.

Pozycja piąta (kolejność nie ma znaczenia, ja dobry człowiek nie potrafię wybrać) - Revenge. Serial już zakończony (co tylko zachęca, bo ogrom odcinków - jestem niecierpliwa, nie lubię czekać kolejny tydzień na nowy epizod), serial, który w rankingu wszystkich seriali, jakie miałam przyjemność oglądać, znalazłby się naprawdę wysoko. Świetnie przemyślany scenariusz, cudowna gra aktorska głównych bohaterów, genialny wątek miłosny i wątek intrygi - no po prostu mistrzostwo dla mojego serca! Dodatkowo więź przyjacielska Nolana i Emily - musicie to zobaczyć! Dawno nie widziałam tak zgranego duetu na ekranie serialowych hitów!:)

Osobiście nie rozumiem ludzi, którzy nie lubią oglądać seriali, czy filmów. Owszem, czytanie książek jest wspaniałe, pobudza wyobraźnie i rozwija kreatywność, a także wzbogaca słownictwo, ale przecież można połączyć obie te rzeczy! Jednego jestem pewna, kiedy raz zasiądziesz do kilku wieloodcinkowego serialu, nie ma już drogi powrotnej. A jakie są Wasze przygody z serialami i jakie lubicie najbardziej? :)

Ściskam mocno,
N. ♥

Czytaj dalej

#29 Uśmiech z szafy



Czasem łapię się na tym, że słowa wyprzedzają moje myśli. Czasem, nie zawsze, nie często. Czasem. Wtedy pozwalam popłynąć sobie bezkresnym morzem wspomnień, pozwalam sobie zachłysnąć się słoną wodą splamionych słów. Nie cierpię, nie tonę. Unoszę się na wodzie, nie tonę.

Czuję bicie mego serca, czuję każdy spowolniony oddech, czuję, jak to wszystko przeze mnie przechodzi, aż nie ma nic. Nie ma krzyku, nie ma głosów, nie ma fal. Nie ma ciszy. Jestem ja i moje myśli. Jedyna rzecz, której nikt nie może nam odebrać.

Koniec roku często przynosi zmiany, zmiany prawdziwe i możliwe do zrealizowania oraz te mniej sensowne, oparte na swego rodzaju wymuszeniu. Mam wrażenie, że zapanowała moda na postanowienia noworoczne. Oczywiście, to nie tak, że wcześniej tego w ogóle nie było, jednak obecnie możecie znaleźć swoją fejsbukową tablicę zasypaną powiadomieniami typu "Znajdę męża w 2016", "Nie ugotuje pomidorowej", "Nie zajdę w ciążę". Marszczę czoło w rozbawieniu. Wy tak na poważnie? Oczywiście, że nie. W czerwcu dowiemy się, że Eliza spodziewa się dziecka, a za kilka dni Mikołaj ugotuje swojej dziewczynie jej ulubioną zupę. Może pomidorową...

Jaki sens mają postanowienia? 


To nie tak, że uważam, iż są totalnie bezsensowne, głupie, nierozważne i tak naprawdę tylko próbujemy oszukać siebie. Chociaż część z nich mogłabym podpiąć pod wymienione wyżej kategorie, nie wszystkie takie są. Często się słyszy o imponujących czynach, będących efektem właśnie noworocznych postanowień. Coś, czemu nie mogę zaprzeczyć to mój podziw dla ludzi, którzy mimo bólu, udręki i trzęsących rąk (okej, dramatyzuję) wciąż trwają przy obranych celach i dążą do ich do realizacji. To podobno pierwszy krok do spełniania marzeń. Być wytrwałym.

Co mogę powiedzieć o swoich postanowieniach? Z reguły ich nie mam. Chyba nikogo nie zaskoczyłam. Może znajdzie się tu jakiś Sherlock, który rozgryzł mnie już na starcie (tak, zaczęłam właśnie oglądać serial...siedem liter - o b s e s j a). Brak postanowień (tych noworocznych, oczywiście) w moim życiu wiąże się z faktem, że nienawidzę się zawodzić. I skoro to jedyna płaszczyzna, w której mogę temu zapobiec - nazwijcie to moim postanowieniem - nie dopuszczać do rozczarowań w sferze postanowień! Skomplikowane, wiem...

Jedyną rzeczą, do której - można powiedzieć - dążę jest zwiększenie liczby czytanych książek. Z racji, że ostatnio przesiaduje w Internecie czytając wszystko, co mi wpadnie w ręce (w końcu idzie sesja...), marzę o wieczorku z dala od cywilizacji z dobrą książką w ręku i ciepłym kakao. Po coś mamy te marzenia.

Ale mówiąc o marzeniach... 

Każdy z nas posiada w tyle głowy (ja mam w sercu, no nic) mentalną walizkę, w której przechowuje najskrytsze pragnienia, każda z nich jest mniej lub bardziej zamknięta na osoby z naszego najbliższego otoczenia. Często są to mocno prywatne sprawy, budzące coś w rodzaju dziwnego niepokoju na dnie żołądka, rzadziej - kwestie, którymi lubimy się dzielić z innymi ludźmi.

Może wydawać się to dziwne, ale są ludzie, których marzeniem nie jest wyjazd do ciepłych krajów, zrobienie kariery, czy założenie rodziny. Często numerem jeden jest pragnienie bycia sobą. To tak niewiele, a zarazem prawie wszystko...

Długo zastanawiałam się jak ująć to w słowa, by wyjaśnić Wam, co mam na myśli. Moja playlista przewinęła się kilkakrotnie, a ja utknęłam w martwym punkcie. W punkcie, z którego czasami wydaje się nie być wyjścia. W punkcie, gdzie myślicie, że to wszystko jest takie prawdziwe i mało obłudne. Nie jest.

Budzisz się i wiesz, że nie jest tak, jak powinno być. Wyłączasz budzik, który rozbrzmiewa zbyt głośno, przecierasz oczy, marząc, że w ciągu tych kilku paskudnych sekund odmieni się coś więcej niż tylko stan rozespania. Wstajesz, podchodzisz do lustra, spuszczasz wzrok. Twój głos łamie się zanim zdążysz powiedzieć cokolwiek. Otwierasz szafę, na wieszaku wisi Twój uśmiech. Przyklejasz go. Mocno. Bo bycie sobą nie jest wystarczające, bo byli Ci, dla których to nie było dobre. Nie wiesz już dłużej, co jest dobre, a co nie. Nie wiesz, dlaczego tak jest, wiesz tylko, że ten uśmiech z szafy pozwoli Ci przetrwać dzień, więc to robisz. Dzisiaj, jutro i pojutrze.

Już od dawna nie próbujesz zrozumieć.
Bo nie możesz zrobić tego sam.

Czytaj dalej

#28 Chwile prawie na własność - see you never again, 2015.



Wszystko, co dobre szybko się kończy...

Zdanie, które możemy dopasować do wielu sytuacji, do chwil, które skąpane w radości minęły zbyt szybko, do uniesień, zachwytów, miłości i wszelkich dni, jakie nadeszły (nie)spodziewanie, niosąc ze sobą masę szczęścia.

Ale nie każdy rok był dobry. Ten nie był, zdecydowanie miał kilka wad, których lekko mówiąc wolałabym uniknąć w roku nadchodzącym. Ale nie był też całkowicie do bani - o tym za chwilę.

Pierwsze kilka miesięcy 2015 przyniosło mi całą gamę uczuć. Dosłownie. Od rozczarowania i niepokoju, które mimo wszystko zagościły zbyt długo, do pozytywnego zaskoczenia obrotem sytuacji, jakiego nigdy w życiu nie oczekiwałam(całuję z tego miejsca moje skarby!!!♥), radości jaka wypełniła te wszystkie dziury po rzeczach i osobach, które właśnie zniknęły. Wszystko co dobre kończy się za szybko... (o marcu po prostu się nie mówi - nie. )

Może tak naprawdę powtarzanie tych słów niewiele zmieni, może nie da żadnych efektów, nie ukoi bólu, który pojawił się w najmniej oczekiwanym momencie, może nie, ale może uświadomi nam, że aby docenić chwile, które nadchodzą, musimy stracić te, które mieliśmy...prawienawłasność. Może to wszystko tak naprawdę ma sens. 

Wracając do rozliczania się z cóż, przeszłości - kolejne miesiące mojego życia zmieniły nieco bieg. Marzec obfitował w stworzenie bloga. Zostałam zainspirowana przez kogoś, kto nawet nie ma o tym pojęcia i prawdopodobnie nigdy się nie dowie, ale mimo wszystko - dziękuję. Ten blog to coś z czego jestem obecnie ogromnie dumna i cieszę się, że nie zrezygnowałam z pisania, nawet jeśli trafiam do określonego grona odbiorców (którym z tego miejsca bardzo mocno dziękuję ♥♥♥ - nie jest tajemnicą, że to właśnie wejścia i komentarze motywują najmocniej, zarówno te pisane, jak i mówione - DZIĘKUJĘ!!!) 

Kolejno warto mówić o niemożliwym - odzyskaniu czegoś lub kogoś, kto wydawał się być już zamkniętym rozdziałem mojego życia.

Nigdy tak nie jest. Nie wierzę w zamknięte rozdziały, to brzmi tak poetycko, ale czy jesteśmy w stanie całkowicie zamknąć za sobą drzwi? Nie zostawić choć odłamka uczuć między futryną, a drzwiami, by jakimś cudem w pewnym momencie mieć możliwość powrotu? Oczywiście, jest to sprawa indywidualna, ale ja dziś wiem, że to nie do końca takie proste, powiedzieć komuś żegnaj, mimo że on wciąż tu jest.

I właściwie cieszę się z tego, że mogę znów mieć Cię w swoim życiu. (Ściskam bardzo mocno!:*)

Co dalej?

Czerwiec, Lipiec, Sierpień, Wrzesień - miesiące generalnie spokojne, ale dobre, zwyczajnie, przepełnione ciepłem (nie tylko tym z nieba), ale i wolnością, przyjaźnią i byciem, tu gdzie czuję się najlepiej. W domu.

Nowy rok akademicki (październik), nowe wyzwania, przygody, znajomości, mimo że wiele "starych" twarzy. Nowe seriale do oglądania (i nowe serialoholiczki!! :*) Te wszystkie chwile składają się na dobrą połowę tego roku. Mimo ogromu małych prac zaliczeniowych, jestem zadowolona i liczę, że nadchodzący przyniesie mniej obowiązków (ta, jasne...)

Listopad, Grudzień - to miesiące, które minęły ogromnie szybko, przepełnione powrotami do domu, zaspanymi poniedziałkami i rozlaną kawą. Pomijając jesienną chandrę (tutaj pozdrawiam Anię, która na pewno mnie zrozumie i Asię, która jest całkowitym przeciwnikiem tego stanu!!! :D) były całkiem znośne. No, prawie, ale nie roztrząsajmy.

Podsumowując:
najgorsze miesiące: styczeń-luty-marzec
najlepsze miesiące: lipiec-sierpień-wrzesień

Są rzeczy, które wydają nam się oczywiste. Jak na przykład to, że wszyscy mamy gorsze i lepsze chwile, jak to, że chcielibyśmy te pierwsze zmniejszyć do minimum albo zastąpić tymi dobrymi. Nie zawsze jest tak, jak chcemy, ale to wiele od nas zależy ile wyciągniemy z tego, co mamy. Od naszego nastawienia i próby walki. Rok 2015 nauczył mnie, że warto dbać o swoje, ale nie łatwo w siebie uwierzyć. Utwierdził mnie w tym, że wiem, kim jestem i jaką drogą chcę iść, utwierdził mnie w przekonaniu, że karma wraca, czasem dopiero po długim czasie, a także w tym, że warto pomagać, bo wystarczy chwila, aby znaleźć się po drugiej stronie barykady. Na koniec dziękuję osobom, które mnie wspierają, gdy tego potrzebuję. Jesteście najlepsi, gdziekolwiek teraz się podziewacie.

Nie lubię Cię, 2015. I wcale nie jest mi smutno, że odchodzisz. Zabieraj ze sobą te wszystkie złe momenty, które uznałeś za trafne, zwłaszcza te, które ciągną się do dziś, zabieraj kłamstwa, tęsknotę i brak zrozumienia. W końcu kto nam zabroni marzyć, nie? :)




To prawdopodobnie ostatni post w tym roku.
Dlatego życzę Wam udanej zabawy sylwestrowej oraz wspaniałego 2016, wypełnionego sukcesami i uśmiechem, który jak światło, często prowadzi do wymarzonego celu.


W następnym trochę o postanowieniach noworocznych i o tym, 
dlaczego wolę być sobą, nawet jeśli inni tego nie rozumieją.

Do przeczytania! ;)
Czytaj dalej

#27 Zamazane twarze



Zmarznięty tyłek, spóźniony pociąg i my.  A potem happy end.

Tak mogła brzmieć się historia, której koniec nadszedł zbyt szybko. Tak zaczyna się historia o tych, których nieubłaganie zmazał czas. Ich twarze niegdyś błyszczące uśmiechem, dziś wyblakłe, smutne, szukające pocieszenia w podmiejskich klubach.

To była historia, która nie miała prawa bytu, historia, o której zapomniał świat, a jej jedyny symbol wygasa zapomniany na dnie portfela. 

Nigdy nie wątpiłam, dlaczego tak się stało. To nie była wina pociągu, mrozu, 17 grudnia, czy ptaków, które odleciały do innych krajów. To była kwestia nastawienia, błąd walki, zła strategia, brak siły, by dalej ciągnąć tę bitwę. To było jak milion dolarów zamknięte w walizce, którą otworzyć może tylko coś magicznego - wiara w drugą osobę.

Tej wiary zabrakło.

Zabrakło też innych rzeczy, zabrakło ciepła w zimie, zabrakło słów w gęstej ciszy, zabrakło Ciebie, gdy mnie było mało. Zabrakło nas, gdy byliśmy sobie potrzebni.

A potem nie było już happy endu, bo nie miało go być, był spóźniony pociąg, puste myśli i setki wspomnień, i te zdjęcia, cholerne zdjęcia ukryte w  folderze, gdzie nikt miał nie zaglądać. Nawet my.

I ludzie, byli też ludzie szczęśliwi, że tak się stało.

I były słowa, te puste, rzucane na wiatr. Te słowa, za którymi krył się cały świat. Zniknęły, odeszły, nie będzie ich więcej. 

Dwie obce już sobie postacie, potykające się o te same kamienie, pragnące tego samego ciepła i uwagi. Dalekie sobie, bo świat tak chciał.

I nie tylko on jeden...

Czytaj dalej

#26 Czasem



Czasem przychodzą takie chwile, gdy więcej jest nocy niż dnia. Czasem pod płaszczem powiek, mrużysz serce, by dotknęło myśli. Czasem nie zdajesz sobie zupełnie sprawy, gdzie jesteś, dopóki ktoś nie uświadomi Cię, jak głęboko wpadłeś. Czasem zwykłe słowa nie wystarczą, czasem potrzeba dotyku, westchnienia, czasem to coś więcej, niezmącona cisza Twojego serca, której nie przełamie żadna litera, żaden dźwięk. 

Bywają dni, gdy gryziesz ze zmęczenia blade kostki, nie potrzebujesz tego, ale wciąż to robisz, bywają dni, gdy świat Cię nie rozumie, a co najgorsze, bywają dni, gdy patrzysz w lustro i pytasz: "hej, kim jesteś? Bo to z pewnością nie ja". A może tak naprawdę JA, które znasz odeszło? Może teraz jesteś kimś innym, kimś, kto wie, czego chce, kimś, kto zupełnie gardzi stereotypami. Kimś, kto nie musi przygryzać warg z obawy o złe słowo.

Zagadka istnienia, niekończąca się poetyka, może jesteśmy tylko fragmentem układanki, może nasze uczucia, pragnienia, emocje, uniesienia, upadki…może one są tylko częścią tej gry.

Może sztuką nie jest dotarcie do mety, a utrzymanie się na którymś z pól. Może tak naprawdę, to my decydujemy, które miejsce pozostanie nasze.

A tak na serio to kim jesteśmy, by oceniać innych?


(mój wpis na portalu opublikowany Tumblr, 5-tego listopada 2014, o 13:01)

Na dłuższą notkę będziecie musieli jeszcze chwilę poczekać. 
Obecnie jestem w fazie 'muszę to wszystko zaliczyć na czas'. Powodzenia, kochani. Byle do przerwy!
Czytaj dalej

#25 Szachownica myśli


Czasem w życiu przychodzą złe chwile, czasem gaśnie światło i cały świat staje przeciwko nam. Ale czasem jest też tak, że wystarczy otworzyć szerzej oczy, by pośród mroków ciemności dostrzec iskierkę nadziei. Są chwile, gdy potrzeba czegoś więcej niż ciepła kołdra i kubek gorącego kakao. Są chwile, gdy każdy chce kochać i być kochanym, są chwile, gdy tęsknota nas przerasta. Ale są też chwile, gdy to wszystko nie ma znaczenia, bo ciepła dłoń owiewa naszą skórę, a rozgrzane policzki dostarczają odpowiednią ilość ciepła. Prawda może tkwić głęboko ukryta, ale ten kto patrzy, widzi wszystko. Ten, kto słucha, wie wszystko i ten, kto kocha, miłość dostanie (wciąż w to wierzę, masochistka)

Dziś trochę o tym, jak po złym przychodzi dobre...albo teoretycznie w tę stronę, nie zawsze, tak, cóż...

Listopad wyjątkowo dał mi się we znaki, dlatego jestem przeszczęśliwa (o ile można być przeszczęśliwą z nadmiaru deszczu i mroźnego powietrza), że nadszedł już grudzień. Grudzień to czas, gdy wspomnienia odżywają, czego efekty możecie zobaczyć poniżej,  to też czas, który kojarzy mi się z mandarynkami i gorącą czekoladą, ale też czas, kiedy nadchodzą święta, a ja mogę wreszcie odpocząć od codziennej bieganiny. 

Dokładnie rok temu napisałam coś, co uświadomiło mi, że przelewanie uczuć na kartkę nie jest tak bardzo złym pomysłem, jak pierwotnie sądziłam. A Wy? Lubicie pisać o swoich uczuciach? Z pewnością jest w tym coś magicznego, uwielbiam kiedy zdania same składają się w jednorodną całość. 

Grudzień 2014
Gdy zamykam oczy, a spierzchnięte usta mogą odpocząć od trudów dnia, spływające emocje kołyszą moje myśli, jestem tu, nie gasnę, nie zgasnę. Przepraszam za czarny negatyw, za głębie w mych oczach, której nie pojmujesz, za ciemność, która szepcze zbyt cicho. Przepraszam, że tego nie słyszysz. Właściwie to nie przepraszam Cię za jedną rzecz, za to kim jestem, bo każdy z nas jest wyjątkowy, nie przepraszam za to, że Twoje wyobrażenie jest tak dalekie od mojego. Chcę krzyczeć, jak bardzo mnie to boli. chcę zawrzeć te wszystkie słowa, które utkane niebezpieczną nicią mogą zmienić tak wiele.

Wszyscy mogą o tym przeczytać, nie każdy zrozumie. Nie proszę o to. Nie boję się. Nie kłamię. Zaciskam pięści, moje dłonie nie krwawią, chociaż zakładam, że byłoby to bardziej efektowne.

Czegoś brakuje, coś jest inaczej. 

Mój przyjacielu, zgubliśmy się. Nie, to ja się potknęłam, straciłam równowagę, wiem. Nie przepraszam za moje spojrzenie na świat, nie przepraszam, że widzę więcej. Nie przepraszam, że ciężko jest Wam znaleźć ten głos.

Niektórych oczu po prostu nie da się otworzyć.

Grudzień 2015.

Nie słyszę już tego tętna, nie bije serce odległe, nie ma nikogo, kto prosił o wieczność, nie ma nas, próbujących przetrwać. Jestem ja. I tyle się liczy. 

Nie zamykam oczu na te słowa, moje usta nie pierzchną, nie jest do końca czarno, niebo prześwituje nad moją głową, nie przepraszam. Wyobrażaj sobie, co chcesz, nie zawieram słów, czasem krzyczę, nie gubię się tutaj, minął rok. Moje ręce zwisają swobodnie, czuję nad tym kontrolę, nie potykam się, a jeśli - nie upadam. 

Nie zamknęłam oczu, bo widzę więcej i nie zamknę, bo to daje mi siłę.
Czytaj dalej